Co roku, zaraz po Święcie Dziękczynienia w Stanach Zjednoczonych, przychodzi dzień, który jest dla konsumentów tym, czym piątek 13-tego dla czarnych kotów – Black Friday. To dzień, w którym tłumy ludzi porzucają zdrowy rozsądek na rzecz tanich telewizorów, zniżkowych garnków i… skarpet w promocyjnej cenie. Ale czym tak naprawdę jest Black Friday? Zajrzyjmy za kulisy tego spektaklu konsumpcyjnego szaleństwa.
Historia w skrócie (czyli kto to wymyślił?)
Pojęcie „Black Friday” pojawiło się w latach 60. XX wieku w Filadelfii, gdzie policja używała tego terminu do opisania chaosu na ulicach po Święcie Dziękczynienia. Tłumy ludzi, korki, dramaty parkingowe – brzmi znajomo? Z czasem marketingowcy zrobili z tego dnia symbol początku sezonu zakupów świątecznych. Dlaczego „black”? Bo w księgowości czarny atrament oznacza zyski, a czerwony straty. Sprytne, prawda?
Promocje? A może „promocje”?
Black Friday kusi nas magicznymi hasłami: „do -70%!”, „tylko dziś!”, „kup teraz, zanim ktoś cię ubiegnie!”. Ale prawda jest taka, że wiele z tych „okazji” to tylko sprytnie zaaranżowany marketing. Ceny są często podnoszone przed obniżką, żeby zniżka wyglądała bardziej imponująco. Tego samego telewizora w „super promocji” za £700 można było wcześniej kupić za… £650. Czarodziejska sztuczka, prawda?
Jeśli myślisz, że kupujesz coś taniej, pamiętaj, że w tym równaniu ktoś zawsze zarabia. I to nie ty.
Dziś sklepy nie mają już tak łatwo – nad ich „magicznymi promocjami” czuwają organizacje konsumenckie, które z lupą sprawdzają, czy obniżka jest prawdziwa, czy tylko kreatywną iluzją. Efekt? Firmy muszą nieco bardziej kombinować, żeby zachęcić nas do zakupów, bo z fałszywymi zniżkami ryzykują nie tylko wkurzonych klientów, ale i solidne kary. A co my na to? Cóż, z satysfakcją możemy obserwować, jak marketingowcy pocą się bardziej niż my podczas wybierania między dwoma identycznymi telewizorami.
Jak wygląda Black Friday od strony klienta?
Wyobraź sobie scenę: godzina 5:00 rano, grupa ludzi koczuje pod sklepem, jakby rozdawali darmowe złoto. Drzwi otwierają się i nagle zaczyna się wyścig, w którym każdy biega po alejkach z koszykiem niczym olimpijski sprinter. Co bardziej zdeterminowani wdają się w przepychanki, by zdobyć ostatnią parę słuchawek w promocji.
Z drugiej strony, mamy wersję online. Tutaj walka toczy się w ciszy i spokoju, ale nie bez napięcia – strony internetowe padają, koszyki magicznie się opróżniają, a karta kredytowa dostaje takiego wycisku, że zaczyna płakać cyfrowymi łzami.
Dlaczego wciąż to robimy?
Bo kochamy poczucie, że zrobiliśmy „dobry interes”. Black Friday to zastrzyk dopaminy dla naszego mózgu – uczucie, że oszukaliśmy system i zaoszczędziliśmy. Prawda jest jednak taka, że często kupujemy rzeczy, których nie potrzebujemy, za pieniądze, których nie mamy, aby zaimponować ludziom, których nawet nie lubimy.
Konkluzja
Black Friday to wielki teatr, w którym wszyscy mamy swoje role. Firmy udają, że dają nam niesamowite okazje, my udajemy, że w to wierzymy, a nasze portfele płacą za wszystko. Czy warto? To zależy. Jeśli podejdziemy do tego z głową, możemy upolować coś przydatnego w dobrej cenie. Jeśli damy się ponieść emocjom, skończymy z zestawem chińskich garnków, które będą rdzewieć w szafce przez dekadę.
Więc w ten Black Friday, zamiast rzucać się na pierwszą lepszą promocję, weź głęboki oddech i zapytaj siebie: Czy naprawdę tego potrzebuję? Jeśli odpowiedź brzmi „nie”, to może lepiej wydać te pieniądze na coś, co zawsze się opłaca – wesprzyj nasz portal, ( taki żarcik ).
More Stories
Osoby zgryźliwe – mistrzowie ciętej riposty czy specjaliści od psucia atmosfery?
Spektakl na nocnym niebie: Wenus, Jowisz, Księżyc i deszcz Perseidów
Jak załatwić national insurance namber w UK? Praktyczny przewodnik 2025